W naszym domu nikt nie mówił o uczuciach.
I nikt nie uważał, że czegoś brakuje.
Miłość była obecna.
Tylko nie miała głosu.
Miała za to harmonogram, listę obowiązków i stałe godziny powrotów.
Ojciec okazywał ją punktualnością.
Jeśli był na czas, wszystko było w porządku.
Długo myślałem, że tak właśnie wygląda stabilność.
⸻ Ojciec nie mówił „kocham”.
Mówił: „zjadłeś?
” Albo: „ciepło się ubierz”.
To były zdania funkcyjne.
Nie miały emocji, ale miały cel.
Chroniły przed zimnem, głodem i chaosem.
Nikt nie nazywał tego miłością, bo nikt nie miał potrzeby jej nazywać.
⸻ Kiedy dorosłem, obiecałem sobie, że będę inny.
Bardziej obecny.
Bardziej uważny.
Bardziej komunikatywny.
I rzeczywiście mówię więcej.
Tylko że nie zawsze to, co trzeba.
⸻ Zauważyłem, że milczenie można bardzo skutecznie zastąpić słowami, które nic nie odsłaniają.
Żartem.
Informacją.
Opowieścią o dniu.
Można mówić długo i nadal nie być w środku.
Ojciec milczał, bo nie znał innego języka.
Ja mówię, bo znam ich za dużo.
⸻ W sytuacjach trudnych ojciec się zamykał.
Ja wtedy żartuję.
To działa podobnie.
Rozładowuje napięcie, ale nie dotyka źródła.
Milczenie i humor są bliskimi krewnymi.
Oba chronią przed powiedzeniem za dużo.
⸻ Ojciec nie pytał, jak się czuję.
Ja pytam, ale szybko zmieniam temat, jeśli odpowiedź brzmi poważnie.
To jedna z tych rzeczy, które zauważa się dopiero wtedy, gdy ktoś inny przestaje pytać.
⸻ Miłość bez słów jest bezpieczna.
Nie można jej źle powiedzieć.
Nie można jej cofnąć.
Nie trzeba jej tłumaczyć.
Można w niej trwać latami, robiąc wszystko, co trzeba, i nic, czego się boi.
⸻ Piszę to oczywiście bez pretensji.
Ojciec robił najlepiej, jak potrafił.
Ja robię lepiej.
Przynajmniej tak lubię myśleć.
Prawda jest taka, że w chwilach ważnych nadal wolę być sprawny niż szczery.
⸻ Milczenie jako język miłości ma jedną wadę.
Nie da się nim porozmawiać o tym, co boli.
Ojciec tego nie potrzebował.
Ja czasem potrzebuję.
I to jest różnica, której nie da się zagadać.