Przez długi czas szukałem sensu w rzeczach, które da się nazwać.
Celach.
Planach.
Zmianach.
Sens miał wyglądać poważnie.
Miał mieć strukturę.
Najlepiej, żeby dało się go komuś wytłumaczyć.
⸻ Z czasem zauważyłem, że sens rzadko zgłasza się w takiej formie.
Nie przychodzi jako odpowiedź.
Nie ustawia się w zdaniu.
Pojawia się na chwilę.
Między jednym a drugim.
I znika, jeśli próbujesz go złapać.
⸻ Sens bez wielkich słów jest niepozorny.
Nie robi wrażenia.
Nie daje poczucia, że „teraz już wiem”.
Często wygląda jak zwykły dzień, który nie wymaga poprawy.
⸻ Zauważyłem, że kiedy przestaję go szukać, łatwiej go zauważyć.
W sposobie, w jaki siedzę.
W tempie poranka.
W rozmowie, której nie muszę domykać.
To są momenty, które wcześniej ignorowałem, bo nie pasowały do żadnej opowieści.
⸻ Ojciec nie mówił o sensie.
On po prostu robił swoje.
Długo uważałem to za brak.
Teraz widzę w tym oszczędność.
⸻ Piszę to oczywiście o sobie.
Inni ludzie potrafią to nazwać szybciej.
⸻ Sens bez wielkich słów nie rozwiązuje problemów.
Nie daje gwarancji.
Nie chroni przed kolejnym zmęczeniem.
Daje coś innego.
Zgodę, żeby nie wiedzieć wszystkiego naraz.
⸻ Kiedy sens nie musi być nazwany, przestaje ciążyć.
Nie trzeba go bronić.
Nie trzeba go uzasadniać.
Można go po prostu mieć.
Na chwilę.
⸻ 🔹 Zdanie-nóż Sens nie znika, kiedy przestajesz o nim mówić.
Znika tylko presja, żeby udowodnić, że go masz.